No dobra, przyznaję, to trochę moja wina. Ale wiecie, nawet przez myśl mi nie przyszło, że to się tak skończy. Moja Tośka usłyszała w zerówce, że Dzień Matki jest najważniejszy i mama musi poczuć się wyjątkowo. No i wymyśliła "salon piękności". Wiecie: maseczka, makijaż, fryzurka- profesjonalnie. A ja się zgodziłam. Maseczka poszła dobrze, więc przyniosłam Tośce całą kolekcję kosmetyków, rozłożyłam się wygodnie i poddałam zabiegom. No i tutaj właśnie nie pomyślałam. Mam te wszystkie kosmetyki w kredkach, pisakach, farbkach, a że Tośce kolorki nie odpowiadały, to sięgnęła do swoich przyborów małej artyski- różnicy dużej w wyglądzie przecież nie było. Trochę sobie drzemałam, więc nie zauważyłam, co się dzieje. Myślicie, że to się kiedyś zmyje?! Ale włosy jej się udały, nie? Chyba machnę fotkę i podeślę mojej fryzjerce. Teraz herbatka na odstresowanie i czekam aż mąż wróci z pracy, Tośka twierdzi, że muszę się pochwalić. Poza tym, przyda mi się pomoc ze zmywaniem markera z powiek. Problem tylko z tym, że Azor ewidentnie się mnie boi. Chyba nie zna się na sztuce!
